Nie ma takich słów i nie ma takich łez,
Nie ma takich gestów, min, wyrazu kres...
Są takie zakamarki, opisać je nie sposób,
Na zawsze pozostaną tajemnicą dwóch osób.
Ten co się z nie zagłębia, na zawsze już przepada
I każda droga w sercu jest jak zdrada, jak zdrada...
I żyć z tym jakoś trzeba, żyć z tym tutaj każą,
Lecz cóż to jest za życie z maską, a nie twarzą?
niedziela, 22 marca 2009
sobota, 14 marca 2009
Śmiałem
Ośmielę się zauważyć
Że niebywale często mamy w życiu
Przebejane
Obserwujemy ludzi w metrze
W autobusach obserwują nas ludzie
Czasem uśmiechamy się do nich
(kto wie dlaczego)
Czasem speszeni odwracamy wzrok
(kto wie dlaczego)
I udajemy, że wcale nie patrzyliśmy
Chociaż patrzyliśmy
A oni wiedzą i my wiemy, że oni wiedzą
Czasem ktoś poprosi o pomoc
Albo chociaż o radę
Pomożemy
I czujemy się dobrze
(Dlaczego? Kto wie…)
Czasem mamy ochotę ofuknąć gbura
Rozpychającego się w przepełnionym tramwaju
Udającego
(Dlaczego? Kto wie…)
Że nie widzi umęczonej staruszki
Nie ustępującego miejsca
Czasem nie wiemy widząc żebraka
Czy rzucić mu tysięczną rybę
Czy nie rzucać i skłonić do zdobycia wędki
Czasem przypadkiem powiemy, narysujemy, napiszemy lub zrobimy
Coś ładnego
I cieszy nas to
(Dlaczego? Kto wie dlaczego?)
Czasem w tłumów tłumie
Wydaje nam się, że odnajdujemy bratnią duszę
Jedyną
(Wydaje się, że wiemy)
Lecz zawsze jest zajęta
Niechętna
Albo obojętna
Ośmielę się zauważyć
Że niebywale często mamy w życiu
Przebejane
Że niebywale często mamy w życiu
Przebejane
Obserwujemy ludzi w metrze
W autobusach obserwują nas ludzie
Czasem uśmiechamy się do nich
(kto wie dlaczego)
Czasem speszeni odwracamy wzrok
(kto wie dlaczego)
I udajemy, że wcale nie patrzyliśmy
Chociaż patrzyliśmy
A oni wiedzą i my wiemy, że oni wiedzą
Czasem ktoś poprosi o pomoc
Albo chociaż o radę
Pomożemy
I czujemy się dobrze
(Dlaczego? Kto wie…)
Czasem mamy ochotę ofuknąć gbura
Rozpychającego się w przepełnionym tramwaju
Udającego
(Dlaczego? Kto wie…)
Że nie widzi umęczonej staruszki
Nie ustępującego miejsca
Czasem nie wiemy widząc żebraka
Czy rzucić mu tysięczną rybę
Czy nie rzucać i skłonić do zdobycia wędki
Czasem przypadkiem powiemy, narysujemy, napiszemy lub zrobimy
Coś ładnego
I cieszy nas to
(Dlaczego? Kto wie dlaczego?)
Czasem w tłumów tłumie
Wydaje nam się, że odnajdujemy bratnią duszę
Jedyną
(Wydaje się, że wiemy)
Lecz zawsze jest zajęta
Niechętna
Albo obojętna
Ośmielę się zauważyć
Że niebywale często mamy w życiu
Przebejane
niedziela, 1 marca 2009
Mordercy pierworodni
Miliony pokoleń, miliony bekulturnych,
Jak busz w Australii, co rodząc płonie,
Miliony pokoleń bez wniosków wtórnych,
Miliony morderców swych matek w łonie
Żyją bez dziedzictwa, żyją od nowa,
Nie wiedząc jakich poświęceń owocem
Jest każdego z nich wzniesiona głowa
I jak bolesne czekają ich noce
Bez wsparcia przodków, ksiąg zapisanych,
Bez doświadczenia minionych lat,
Świat wybudują, co na nich samych
Będzie się wspierał czasu szmat
Elan vitae, potęga życia,
W nieświadomości pozwoli trwać,
I niby nie ma nic do ukrycia
I trzeba tylko od życia brać
Aż wyhamuje rozpęd natury
Widzi się szczyty, nie trzeba biec
I podszeptują wewnętrzne chóry
Że ktoś rozpalić musiał życia piec
Tęskno do źródeł, tęskne oblicza
Z nostalgią sięgają pamięcią wstecz
Nic nie znajdują, pustka dziewicza,
Pustka bez ale, bez przecież, bez lecz
Trwają więc w smutku i łzach pogrążeni,
Nie wiedząc co było, nie wiedząc co jest,
Martwią się czy też wyrośnie z ich cieni
Nowe pokolenie nim przyjdzie kres
Zmarszczek przybywa, poryte ciało
Wciąż nie wydało życia na świat
Czy poza śmiercią nic nie zostało
A nasza strata, największą ze strat?
Ach jakże w bólu wielką mam radość,
Ach w mym cierpieniu ostatni raz
Nadeszła wszelkich zmartwień mych zadość
Ginę i rodzę – wszystko w jeden czas
Któż mógł przewidzieć, że giną rodząc,
Że trzeba życie za życie zdać?
Któż mógł przewidzieć, że piękny owoc
Kosztuje więcej niż można dać?
Odchodzą nagle, ale szczęśliwi,
Że mogli temu światu coś dać,
Odchodzą w nicość wielce migotliwi
Wreszcie nie biorąc udało się dać
Miliony pokoleń, miliony bekulturnych,
Jak busz w Australii, co rodząc płonie,
Miliony pokoleń bez wniosków wtórnych,
Miliony morderców swych matek w łonie
Jak busz w Australii, co rodząc płonie,
Miliony pokoleń bez wniosków wtórnych,
Miliony morderców swych matek w łonie
Żyją bez dziedzictwa, żyją od nowa,
Nie wiedząc jakich poświęceń owocem
Jest każdego z nich wzniesiona głowa
I jak bolesne czekają ich noce
Bez wsparcia przodków, ksiąg zapisanych,
Bez doświadczenia minionych lat,
Świat wybudują, co na nich samych
Będzie się wspierał czasu szmat
Elan vitae, potęga życia,
W nieświadomości pozwoli trwać,
I niby nie ma nic do ukrycia
I trzeba tylko od życia brać
Aż wyhamuje rozpęd natury
Widzi się szczyty, nie trzeba biec
I podszeptują wewnętrzne chóry
Że ktoś rozpalić musiał życia piec
Tęskno do źródeł, tęskne oblicza
Z nostalgią sięgają pamięcią wstecz
Nic nie znajdują, pustka dziewicza,
Pustka bez ale, bez przecież, bez lecz
Trwają więc w smutku i łzach pogrążeni,
Nie wiedząc co było, nie wiedząc co jest,
Martwią się czy też wyrośnie z ich cieni
Nowe pokolenie nim przyjdzie kres
Zmarszczek przybywa, poryte ciało
Wciąż nie wydało życia na świat
Czy poza śmiercią nic nie zostało
A nasza strata, największą ze strat?
Ach jakże w bólu wielką mam radość,
Ach w mym cierpieniu ostatni raz
Nadeszła wszelkich zmartwień mych zadość
Ginę i rodzę – wszystko w jeden czas
Któż mógł przewidzieć, że giną rodząc,
Że trzeba życie za życie zdać?
Któż mógł przewidzieć, że piękny owoc
Kosztuje więcej niż można dać?
Odchodzą nagle, ale szczęśliwi,
Że mogli temu światu coś dać,
Odchodzą w nicość wielce migotliwi
Wreszcie nie biorąc udało się dać
Miliony pokoleń, miliony bekulturnych,
Jak busz w Australii, co rodząc płonie,
Miliony pokoleń bez wniosków wtórnych,
Miliony morderców swych matek w łonie
Subskrybuj:
Posty (Atom)