wtorek, 3 stycznia 2012

W kącie

Pewnego piątku albo niedzieli
Spotkali się, ich dwoje – nieśmiali
Wiele do powiedzenia mieli
Lecz w pewnej chwili… oniemiali!

Próżno się echo wsłuchuje w słowa
Próżno się słowa wsłuchują w siebie
Inna tam toczy się już rozmowa
O której nawet sam pan Bóg nie wie

Czasem coś mlaśnie, czasem coś chlupnie
Coś się napręży lub coś zazgrzyta
Coś się czerwieni, inne coś stuknie
A pan Bóg echa się o to pyta

Echo nic nie wie, nadstawia ucha
Pan Bóg się trzęsie w złości i gniewie
Echo skulone z przestrachu słucha
Lecz nic nie słyszy i wciąż nic nie wie

Wieczna cierpliwość boska skończona
Czas zejść na Ziemię, czas się przekonać
Cóż on wyprawia, co robi ona?!
Bóg ciekawości dał się pokonać

Stopień do piekła zachłannie przebył
I pożałował, że nie ma ciała
Bo oto w kącie gdzie nigdy nie był
Z dwojga się jednia wypoczwarzała

Stada motyli fruwały w brzuchach
Zalały lica rzeki czerwieni
W powietrzu echo nie słysząc słucha
A on z nią usty swymi złączeni

I nic nie dowie się biedne echo
Pan Bóg nikomu też nic nie powie
Bo gdy tak patrzył się na bezdechu
To zaczerwienił się sam w sobie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz